– Wie pan, była komuna. Nie było innej rozrywki tak jak dziś, że się idzie na dobry film do kina albo do kawiarni na lampkę wina. To były inne czasy – opowiadał pan Jerzy.
Siedzimy w barze na piwie. Mijają kufle i rozmowa toczy się. Jest piękny letni wieczór, pan Jerzy natomiast to nie jakiś tam Jurek, tylko pan Jerzy. Człowiek dobrze znany w środowisku piłkarskim, a nawet bardzo dobrze.
– I wie pan, to były inne czasy. Jak się pracowało to się nie piło i po dwa lata, a jak przyszedł koniec kariery, wtedy się to u mnie zaczęło – opowiadał. – Pewnego lata spotkałem się z dawno nie widzianym kolegą. I usiedliśmy do wódki. Impreza potrwała miesiąc. Na przykład były dni, gdy wypijaliśmy kilka litrów gorzały, od rana do nocy, albo i w nocy też. Minął miesiąc, dwa. Pieniądze się skończyły a koledzy towarzysze rozeszli się do swoich spraw. Zostaliśmy tak jak zaczynaliśmy – we dwóch, na totalnie dymiącym kacu, który zwalał z nóg. I co tu robić, myśleliśmy. Na szczęście miałem znajomości w szpitalu i poszliśmy na izbę przyjęć. Znajoma wzięła nas na górę, do pokoju zabiegowego, by podłączyć kroplówki witaminowe. I proszę ja Ciebie, pół godziny mija, a my nówka. Dosłownie! Brakowało nam słów jak szybko i sprawnie ten organizm to przyswaja.